FACEBOOK...
MENU...
Jestem stąd

Wystawa składa się z 60 zdjęć oraz wypowiedzi oświęcimianek i oświęcimian wchodzących dopiero w dorosłe życie. Nastolatkowie wyjaśniali, jak rozumieją pojęcie wolności. Ich wypowiedzi zderzone zostały z trzema biografiami osób, które zaznały utraty wolności w okresie nazizmu, stalinizmu i komunizmu: Alicji Sobeckiej, Tadeusza Smreczyńskiego i Zbigniewa Ferczyka.

Wystawa została przygotowana przez: Joannę Chrząszcz-Wronkę, Martynę Doległo, Dominikę Pilarską, Sylwestera Stanio, Justynę Januszyk, Magdę Pietras, Joannę Strug, Paulinę Stańczyk, Natalię Zdżalik pod opieką dr Alicji Bartuś.

Młodzi o wolności 

biografia Alicji Białeckiej

 

Alicja Sobecka,

wywieziona do Kazachstanu w 1940 r.

Komuniści uczynili z niej półsierotę, a potem przez lata nie pozwalali na spotkanie z ojcem  

 

Wolność zaczęłam tracić jako małe dziecko. Wyrywano mi ją w okolicznościach strasznych, kawałek po kawałku. W końcu okradziono z niej nie tylko moje ciało, ale też umysł i serce. Bałam się, że nie ma jej we mnie ani krzynki – i nigdy już nie będzie. 

A przecież urodziłam się wolna, w wolnej rodzinie i wolnej Polsce. Było to 10 lipca 1935 r. w Mostach Wielkich, w powiecie Żółkiew, w województwie lwowskim. Ów sielankowy świat zaczął się walić po wybuchu wojny. Ojciec poszedł bronić Ojczyzny, był saperem u gen. Stanisława Maczka. Kiedy się z nami żegnał, byłam czteroletnią dziewczynką, która nie mogła wiedzieć, że zobaczy tatę dopiero jako 21-letnia kobieta. Może lepiej, że nie wiedziałam…

A to był dopiero początek odzierania z wolności. Kilka miesięcy później, 12 kwietnia 1940 r., do drzwi naszego domu załomotali sowieccy żołnierze. Dali kilka minut na spakowanie. Chowałam się za nianią, błagając: Wisiu, nie oddawaj mnie. Z tej nocy został we mnie paniczny strach. Właściwie do dziś. Strach przed brutalną siłą każącą ci robić rzeczy, których strasznie nie chcesz. A ty nie możesz zrobić nic. To jest właśnie brak wolności.

Przed całkowitą jej utratą mama broniła nas do końca. W koszmarną podróż bydlęcymi wagonami do Kazachstanu zabrała ledwie jedną walizkę, ale zrządzeniem losu spakowała do niej garnitur ojca, a ten nieledwie uratował nam życie. Spieniężony w zimnym stepie pozwolił kupić lepiankę – i w niej, namiastce domu, przetrwać mroźną zimę. Przymierałyśmy głodem, ale jakoś szło. Niestety, w 1942 r. mama zachorowała na tyfus. Gdy strasznie smutni ludzi przyszli po jej czarną sukienkę, wiedziałam, że nigdy już mamy nie zobaczę…

W sąsiedniej wsi mieszkała stryjenka z dwoma synami. Przygarnęła mnie – delikatnie mówiąc – niechętnie, rzucając na powitanie, że swoim dzieciom nie ma co dać jeść, a tu „nowa gęba do wyżywienia”. Miałam zwyczaj chować kawałeczki chleba – na czas, kiedy będę jeszcze bardziej głodna. Głód – to było kolejne śmiertelne zagrożenie dla życia i dla wolności. Dzisiejszym sytym Europejczykom trudno sobie nawet wyobrazić, jak bardzo się go bałam – i to jeszcze przez długie, długie lata po wojnie.

W Kazachstanie ludzie z głodu codziennie umierali, inni padali z wycieńczenia i chorób. Pamiętam wszechobecne pchły i pluskwy. Zimą śnieg zasypywał wejścia do domów, wilki chodziły po dachach. Rankami sąsiedzi, którym nie zasypało drzwi,  odkopywali zasypanych. 

W 1945 r. Sowieci pozwolili wracać do Polski. Nie mogliśmy uwierzyć. Wyobrażaliśmy sobie, co będzie się działo w wagonach, gdy przejedziemy polską granicę. Znowu łzy – ale ze szczęścia. Z odzyskanej wolności.

Ale ta wolność szła do mnie bardzo powoli. Wróciłam dopiero trzecim transportem – w czerwcu 1946 r. Zajechaliśmy ze stryjenką w okolice Wrocławia. Dostaliśmy opuszczony przez Niemców domek. Miałam 10 lat i znałam zaledwie kilka zdań po polsku. Ojciec był w Anglii i bał się wracać. Chciał mnie zabrać do siebie, ale komuniści nie pozwolili mi wyjechać. Zamiast wizy dostałam skierowanie do sierocińca – Państwowego Domu Młodzieży w Krzeszowicach.

Jakbym cofnęła się w czasie.

Życie zgodne z regulaminem, pod dyktando cudzych poleceń.

Gdy skończyłam 18 lat, dostałam wyprawkę: kołdrę. Powiedzieli: jesteś wolna. Ale nie byłam.

Dopiero w 1957 r. dali mi wizę – i 2 funty (tyle wtedy przysługiwało w ramach państwowego przydziału). Wybrałam się do Anglii. Ojciec przyjechał po mnie do Londynu wraz z mym 7-letnim przyrodnim bratem. W trakcie kilkudziesięciokilometrowej podróży cały czas nas obejmował – i płakał. Macocha przyjęła mnie serdecznie, mówiłam do niej „mamo”. Pragnęłam tak mówić – całe życie tęskniłam za matką. Nieukojony ból zadany sercu dziecka nie opuszczał serca dorosłej kobiety.

Myślałam wtedy, że ta moja długa droga do wolności – z odległych stepów Kazachstanu, przez komunistyczną Polskę na Wyspy, skończy się właśnie tutaj, w nowym domu ojca. Ale Anglia nie była miejscem dla mnie. Tęskniłam za Polską, to był mój świat zapisany w sercu i umyśle. Tam postanowiłam odnaleźć utraconą wolność.

Pracowałam w Zakładach Chemicznych w Oświęcimiu, wyszłam za mąż… I zaczęłam czuć się wolna. 

Nigdy nie narzekałam. Na zesłaniu spotkało mnie przecież najgorsze, potem z każdym dniem, kawałek po kawałku, odzyskiwałam możliwość decydowania o swoim losie. Czyli wolność. A z nią – godność i coraz większy spokój serca.

Wiem już jednak, że rany zadane przy utracie domu, dzieciństwa i bliskich, nigdy się nie zabliźnią. 

 

biograrfia Tadeusz Smreczyńskiego

 

Tadeusz Smreczyński, 

przywieziony do KL Auschwitz w 1944 r.
Usunął z ręki obozowy numer. Myślał, że pomoże mu to zapomnieć o strasznej przeszłości.

Urodziłem się 14 kwietnia 1924 r. w Zatorze. Tato był tam burmistrzem. Mieliśmy też małą piekarnię. Doglądała jej mama. 
W 1930 r. zmarł tato. Miał zaledwie 39 lat. W obliczu tego moje maleńkie życie też się na moment zatrzymało, a potem wszystko się zmieniło...  Dlaczego tato umarł?  – zapytałem. Mama odpowiedziała, że Bóg tak chciał. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie mogę liczyć na jej pomoc w zrozumieniu tego, co się stało. Starałem się szukać odpowiedzi w książkach. Biblię studiowałem przez blisko cztery lata. Codziennie wertowałem również „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Zadawałem sobie ciągle pytanie: Dlaczego, jeśli Bóg istnieje i jest wszechmocny, sprawiedliwy, bez wiedzy którego nic się nie dzieje, to śmierć jest przez Niego akceptowana?
6 sierpnia 1939 r., jako piętnastolatek, pojechałem do Krakowa. Uczestniczyłem na Błoniach w uroczystościach z okazji 25. rocznicy wymarszu pierwszej Kadrowej Józefa Piłsudskiego z Oleandrów. Było to dla mnie bardzo ważne przeżycie. 
Moje pokolenie doznało szoku w 1939 r. Wkroczenie wojsk niemieckich i sowieckich pozbawiło nas wolności. Szybko zewsząd zaczęły dochodzić straszne informacje: o aresztowaniach, wywózkach, rozstrzelaniach i obozach koncentracyjnych. Przygnębiającą atmosferę pogłębiały jeszcze wiadomości o losie Polaków na terenach okupowanych przez ZSRR. 
Rok później zostałem wywieziony na roboty przymusowe do Saksonii. Pracowałem przy naprawie torów kolejowych. Po tygodniu uciekliśmy z trzema kolegami, ale złapała nas straż graniczna. Wysłali nas wtedy do kamieniołomów. Ale stamtąd też udało mi się szybko uciec. Przedostałem się do Krakowa. 
W grudniu 1943 r., w skutek zeznań kolegi, którego zatrzymali Niemcy, zostałem aresztowany. Bity wyznał, że pomagałem uciekinierom z Niemiec w przekroczeniu granicy Generalnego Gubernatorstwa, rozprowadzałem tajną prasę i ulotki.
Trafiłem do więzienia w Mysłowicach. 26 maja 1944 r. przywieźli mnie do Auschwitz. Wiedziałem, czym jest to miejsce. Przed bramą Arbeit macht frei zdjęli mi kajdanki. Przypomniał mi się wtedy napis z wejścia do piekła w „Boskiej komedii” Dantego Alighieri:  Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie. Byłem pewien, że to jest ostatni dzień mojego życia. 
Wiedziałem o działającym w Auschwitz sądzie doraźnym, gdzie zapadały wyroki śmierci. Na placu między X i XI blokiem stało stłoczonych stu kilkudziesięciu więźniów. 
Johannes Thümmler, doktor prawa i szef Gestapo, wraz z oficerami rozpoczął szybko Standgericht (sąd doraźny). Wchodziliśmy pojedynczo. Sprawdzano naszą tożsamość, wygłaszano oskarżenie i kierowano każdego do jednej z trzech grup. O naszym życiu decydowano w dwie minuty. Zostałem zaprowadzony do najmniejszej grupy, która liczyła zaledwie 13 osób. Nie wiedziałem, co to oznacza. Oczekiwałem najgorszego. Więźniowie z dwu pierwszych grup trafili do komór gazowych. My, po nocy przeleżanej na zimnym betonie, zostaliśmy skierowani do łaźni. Tam ogolili nam głowy, dali pasiaki. Mnie umieścili w bloku nr 2. Otrzymałem numer 188506. 
Następnego dnia współwięźniowie zawołali mnie przed blok. Stał tam starszy mężczyzna z niskim numerem. Powiedział, że współpracował z moim ojcem, gdy ten był burmistrzem Zatora. Dał mi porcję chleba i poradził: Nie daj się zabić. Pamiętaj, przy formowaniu kolumny więźniów nie stawaj z przodu ani z tyłu, ani po bokach, bo tych biją najczęściej. Potem odszedł. On obozu nie przeżył. 
W lipcu 1944 r. zabrali mnie z tysiącem innych więźniów do KL Mauthausen. Byłem w podobozie Mauthausen-Linz III, którego więźniowie pracowali w największym w Austrii zakładzie metalurgicznym.
Wkrótce zaczęły się amerykańskie naloty. Zginęło wielu więźniów. Zostałem ranny w plecy. Pamiętam, jak stałem w kolejce do obozowego lekarza i pomyślałem, że życie ma naprawdę sens tylko wtedy, gdy czynimy drugiemu jakieś dobro. Wtedy postanowiłem, że jeśli przeżyję wojnę, to zostanę lekarzem. 
5 maja Amerykanie wyzwolili obóz. W lipcu pojechałem do domu. A potem spełniłem podjęte w obozie zobowiązanie. Zostałem lekarzem. 
W 1952 r. podczas rozdawania dyplomów na zakończenie studiów medycznych usiadła obok mnie prof. Janina Kowalczykowa. Zobaczyłem jej numer obozowy. Spytałem, kiedy go usunie. Odpowiedziała: NIGDY. Potem, gdy jako lekarz myłem ręce przed operacją, za każdym razem widziałem swój obozowy numer – a z nim straszną przeszłość. W 1981 r. usunąłem go. Myślałem, że to coś zmieni, że stanę się wolny od tragicznych wspomnień. Ale do dziś budzę się w nocy, widząc obóz. 
***
Wolność dla mnie to sposób życia w dialogu z innymi. Wolność to wartość, która stanowi o innych ważnych sprawach. Prawda i uczciwość mają rację bytu, jeżeli pozwolimy człowiekowi być wolnym w poglądach i działaniach. 
Uważam, że człowieka nie można wyzuć z człowieczeństwa, dopóki ma jakieś wartości, w które wierzy i jest im wierny. A godność to istota osoby ludzkiej. 
W poszukiwaniu zagubionej tożsamości podejmujemy podróż w głąb siebie. Czasem zdarza się, że uciekamy od trudnych pytań i wspomnień, ponieważ nie potrafimy ich właściwie sformułować i nie do końca świadomi konsekwencji popadamy w beznadziejne poczucie krzywdy i osamotnienia. Przychodzi jednak czas na rozliczenie się z samym sobą i wtedy budujemy mosty ponad rzekami zapomnienia, aby się spotkać i odnaleźć sens minionych chwil.
biografia Zbigniew Ferczyk

 

Zbigniew Ferczyk, 

w latach 80. XX w.  aktywny działacz Solidarności w Nowej Hucie 
Wolność ma w sobie i wokół siebie  

Kiedy myślę o swoim bardzo długim życiu, zastanawiam się, czemu dość rzadko padało słowo WOLNOŚĆ. Może dlatego, że była to dla mnie rzecz bardzo ważna, wielka, niemal święta – a równocześnie tak oczywista i konieczna jak słońce czy otaczająca rzeczywistość. 
Urodziłem się w szczęśliwym czasie. Tuż po odzyskaniu niepodległości i po obronie przed sowiecką nawałą. Z fragmentów wspomnień z tych lat pamiętam ojca legionistę w błękitnym mundurze ze sztandarem, rocznicowe akademie i obchody świąt narodowych 3 maja, 6 sierpnia i 11 listopada („11 listopada lekcji robić nie wypada…”), jazdę na stopniach samochodu marszałka Rydza-Śmigłego w Wilnie i 25. rocznicę wymarszu Kadrówki na krakowskich błoniach. To była dla mnie ta moja własna, prywatna, dziecięca umiłowana WOLNOŚĆ.
Wrzesień 1939 roku – wielki wstrząs i dramat, wszystko legło w gruzach. Polegli żołnierze zastygli w przedziwnych pozach, trupy koni – stałem samotnie osłupiały, nieprzytomny na kieleckiej ulicy i przyglądałem się maszerującym kolumnom wrogich, obcych wojsk. A WOLNOŚĆ odchodziła gdzieś daleko… Wierzyłem, że szybko wróci, bo przecież jak mawiano „słonko wyżej – Sikorski bliżej”.
Trzeba było tej WOLNOŚCI pomóc! Najpierw Narodowe Siły Zbrojne, potem Armia Krajowa w Górach Świętokrzyskich i marsz w ramach akcji „Burza” na pomoc walczącej Warszawie. Wydawało się, że WOLNOŚĆ była na wyciągnięcie ręki. Niestety znów druga okupacja, terror, beznadzieja.
Jeszcze 1945 rok, kontynuacja ruchu oporu, lata bezsilności i oczekiwania na coś, co powinno nastąpić. 
Wreszcie Solidarność! Zachłysnęliśmy się na chwilę tą szczyptą WOLNOŚCI, stan wojenny, praca w podziemiu, niechciany Okrągły Stół i stopniowo, nieśmiało krok po kroku doszliśmy do tej wymarzonej WOLNOŚCI. Takie mam przekonanie. Nie zwracam się do „Najwyższych Czynników” z prośbą: „Ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie…”, bo ją mam w sobie i wokół siebie. To że niedoskonała, słaba, ułomna? To ją naprawiajmy, wzmacniajmy, pielęgnujmy, przecież to wszystko od nas zależy, jaka ona ma być. Bo jak uczył nas Największy Polak naszych czasów, wolność nie jest nam dana raz na zawsze – trzeba o NIĄ nieustannie walczyć. 
A na koniec tym, którzy mylą wolność z samowolą, przypominam, że wolność ma też swoje granice i kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego człowieka. 

***

Zbigniew Ferczyk urodził się 1 października 1925 r. w Nowej Wilejce koło Wilna. W czasie II wojny światowej był żołnierzem Związku Walki Zbrojnej, Armii Krajowej i Narodowych Sił  Zbrojnych.  Po wojnie był kasjerem w Spółdzielni Inwalidów w Szczecinie (1947–1949), reporterem sportowym w redakcji „Słowa Polskiego” we Wrocławiu (1949–1953) i organizatorem  imprez  kulturalnych  w  Towarzystwie  Wiedzy  Powszechnej  we Wrocławiu (1952–1953). W 1953 r. trafił do Huty im. Lenina. Z patronem kombinatu – i całego systemu – miał zawsze problem. W 1945 r. prowadził  skrzynkę  kontaktową  podziemia.  W 1956  r.  i  1968  r.  demonstrował.  W 1960 r. rozlepiał plakaty nawołujące do bojkotu wyborów. W 1980 r. współorganizował i przewodniczył Komitetowi Założycielskiemu „Solidarności” na Wydziale Dyrekcji Inwestycji Huty im. Lenina. W stanie wojennym zainicjował Duszpasterstwo Hutników przy kościele Matki Bożej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy w Nowej Hucie. Był animatorem duchowego i materialnego wsparcia dla rodzin internowanych oraz więzionych. Organizował wycieczki i wczasy dla dzieci, paczki mikołajkowe, pomoc i rozdział darów dla najbardziej potrzebujących. Dokumentował przejawy represji. Kolportował też prasę podziemną. 
W 1989 r. współtworzył Komitet Obywatelski i kierował Nowohuckim Sejmikiem Obywatelskim. 

opis niedostepny
opis niedostepny
opis niedostepny
zdjęcia osób tworzących wystawę

Pliki do pobrania:

Młodzi o wolności.pdf (Rozmiar: 0.46 MB)
Najnowsze w galerii...
Partnerzy OIPC...
  • Stowarzyszenie Romów w Polsce